„Infamia” to dramat reżyserii Kuby Czekaja i Anny Maliszewskiej, reżyserki zeszłorocznego „Taty”. Serial pojawił się na platformie Netflix we wrześniu tego roku, ma 8 odcinków. W głównych rolach zobaczymy Zofię Jastrzębską, Magdalenę Czerwińską (znaną z „Wojny polsko-ruskiej”, czy dramatu „Bogowie”), Sebastiana Łacha i Aleksandrę Grabowską (rola Stelli w „Kobietach Mafii 2”). Za zdjęcia odpowiadał Wojciech Zieliński.
Jest to historia romskiej nastolatki, Gity (Zofia Jastrzębska), która wraz z rodziną przeprowadza się z Walii do małego polskiego miasteczka. Główna bohaterka chce spełniać swoje marzenia i zostać raperką. Jednak jej konserwatywni, romscy krewni mają wobec niej inne plany- widzą Gitę jako posłuszną żonę u boku wybranego przez starszyznę męża. „Infamia” zgrabnie łączy motywy. To nie tylko opowieść jakich wiele, o urokach i cieniach dorastania, ale również o wykluczeniu, nierównościach społecznych i walce o marzenia, a tłem do tego wszystkiego jest kolorowa i enigmatyczna społeczność romska.
Niezaprzeczalną zaletą „Infamii” jest jej wizualny aspekt. Żywe wibrujące kolory, tworzą momentami wręcz psychodeliczny obraz. Kadry są w większości przemyślane, symetryczne, przez co miłe dla oczu. Niektóre z ujęć w połączeniu z kostiumami autorstwa pani Anny Englert, sprawiały, że miałam wrażenie jakbym oglądała sesje plenerową Vouge’a, a nie serial na Netflixie. W stylizacjach widać mocną inspirację „Euforią”- luźne t-shirty, kolorowe futra, szalone dodatki, a do tego minimalistyczne, ale efektowne makijaże bazujące na neonowych cieniach i doklejanych kryształkach. Jednak nie są one skopiowane 1 do 1 z hitu HBO. Jest w nich coś swojskiego, dzięki złotym łańcuchom i kwiecistym wzorom widać „cygański” sznyt. Kolejnym plusem jest postać głównej bohaterki. Scenarzysta postawił przed Jastrzębską niełatwe zadanie. Gita to Papusza w nowoczesnym wydaniu- młoda romka, która musi wybierać: sztuka i marzenia, czy akceptacja ze strony rodziny i hermetycznego środowiska, w którym się wychowała. Zofia Jastrzębska, przed rolą Gity, grała w zaledwie 3 mało znanych produkcjach: „Kundel”, „Dziewczyna i Kosmonauta” oraz „Warszawianka”. Mimo tego, zdecydowanie poradziła sobie jako główna bohaterka- w scenach „rodzinnych” widać ten bunt i przebojowość, jednak bez zbędnej agresji i bezczelności.
Niestety nowy serial Netflixa, ma kilka znaczących mankamentów. Postacie drugoplanowe, a dokładnie rówieśnicy głównej bohaterki pozostawiają wiele do życzenia. Są niezwykle proste, jakby wyjęte z amerykańskiego slasher- naiwna blondyneczka, głupi mięśniak, bad boy łajdak czy lekkomyślna narkomanka. Dialogi między nimi są bardzo niezręczne, tak jakby w losowych miejscach scenariusza na siłę wciśnięto „młodzieżowe” zwroty, ignorując kompletnie ich znaczenie. Dodatkowo aktorzy wcielający się w te postacie nie poradzili sobie, ich gra jest tak sztywna, że przy niektórych scenach widz zastanawia się czy nie jest to paradokument pokroju „Szkoła” czy „Ukryta Prawda”. Jednak i tak największą wadą tej produkcji są „utwory rapowe”, które pojawiają się w tle chyba co drugiej sceny. Gita od pierwszego odcinka ma w swoim dorobku kilka takich, a wraz z rozwojem akcji tworzy nowe. Nie byłoby w tym nic złego, jest to jak najbardziej spójne z fabułą, jednak teksty tych „potworków” polegają na wyjątkowo niezgrabnym łączeniu polskich i angielskich wersów, a pani Jastrzębskiej brak tzw. Flow. Czasami aż chce się wyłączyć dźwięk.
„Infamia” to po łacinie hańba. Moim zdaniem serial miał ogromny potencjał by podbić nie tylko Polskę, a nawet cały świat. Wróżyłam mu sukces na miarę innych seriali dla nastolatków takich jak „Euforia” czy „Sex Education”. Malownicze kadry, stylizacje w dobrym guście, a do tego oryginalna i złożona opowieść o romskiej dziewczynie- tego jeszcze nie grali! Niestety rapowe kawałki i postacie drugoplanowe splamiły go tytułową infamią, odbierając momentami przyjemność z oglądania. Mimo wszystko serial jest bardzo przyzwoity- idealny na mało angażującą rozrywkę w depresyjne jesienne wieczory, pod ciepłym kocem, z kubkiem dobrej herbaty. Popatrzy się na ładne widoczki, czasem uśmiechnie, a potem zamknie laptopa, zapomni i wróci do szarej rzeczywistości.
Olga Domanowska
Zdjęcie: portal Netflix