Jak łatwo zmienić kibicowskie święto w tragedię? Co może wywołać szok, który błyskawicznie wymazał z pamięci poprzednie dwie godziny życia?
Ciepły, jesienny wieczór. To właśnie wówczas odbyło się pierwsze starcie w fazie grupowej Ligi Konferencji. Angielski gigant kontra warszawska Legia. Facet w średnim wieku stwierdza, że wróci po meczu do domu w najgłupszy możliwy sposób, złośliwi mogliby powiedzieć, że miałby szansę otrzymać nagrodę Darwina. Bo jaki, trzeźwo myślący człowiek postanowiłby zejść z kładki, przeskakując wszystkie schody, bez żadnej chłodnej analizy sytuacji. Może napierający tłum wywołał w nim wewnętrzną panikę. Tłum przeżywa tę chwilę w milczeniu. Słychać wyłącznie sygnał karetek, wozów policyjnych i podłączonej aparatury medycznej. Efekt? Szok i kałuża krwi.
Wydarzenie
Ten mecz okazał się przykładem dla innych sportowców, bowiem pokazał w jaki sposób można pokazać charakter, kiedy wyraźnie brakuje umiejętności sportowych. Dla porównania, gospodarz tego spotkania i jego jedenastka meczowa, ma wartość rynkową szacowaną na około 30 milionów euro. Goście zaś – 1,5 miliarda. 3:2, jasny gwint, 3:2 dla naszej drużyny, kolokwialnie mówiąc, polska drużyna udowodniła, że ma mental ze stali. Trzecia minuta i już bramka, później szybka odpowiedź, ot, typowe starcie bokserskie. Atmosfera tak intensywna, że można określić ten stadion mianem radioaktywnego. O oprawie przedmeczowej „Welcome to the Jungle” piszą najlepsze gazety związane z piłką nożną w całej Europie. Bohater tego tekstu najprawdopodobniej świetnie się bawi przez ponad 90 minut. Z racji, że jest stałym bywalcem “Żylety”, być może traktował to jako jeden z wielu meczów.
Szok
– Co ja powiem w pracy? No hej, nie wiem, czy przyjdę jutro do pracy, a wiesz co? Mój brat jest reanimowany, co on zrobił…
Mniej więcej takie słowa padają od znajomych i przyjaciół kibica. Tłum gromadzi się w kierunku wiaty nad Torwarem, by dostać się do losowego autobusu, który zawiezie wszystkich w stronę Pragi. Zazwyczaj powrót z takiego meczu odbywa się w zabawnej atmosferze. Śpiewy, nie raz wulgarne przyśpiewki, czasem w kierunku znienawidzonych, wrogich ekip. Tym razem jest inaczej. Niektórzy błyskawicznie wytrzeźwieli. Z emocji, które narosły wraz z meczem bądź z etanolu, który mają we krwi. Nagle przejście do schodów zostaje zablokowane. Tłum się zatrzymał.
– Co się stało?
– Chłop zleciał z mostu, chyba był nawalony.
– Odsuńcie się, ludzie!
Pierwsza pomoc
Świadkowie wydarzenia są w głębokim szoku. Przecież przed chwilą byli niemal w euforii, po tym co zobaczyli niżej, na murawie. Nawet największe samce spośród grupy wpadają w panikę i płacz. Na ziemi leży, raczej na oko, młody człowiek, maksymalnie w średnim wieku. Dookoła jego głowy malują się plamy krwi. Przy nim znajduje się losowy, odważny kibic. Na tyle śmiały, że stara się podjąć reanimacji. Uratować ludzkie życie, tylko to w tym momencie się liczy. W oddali słychać syreny policyjne, oczekując na przyjazd pogotowia. Do miejsca zdarzenia nadjeżdża kilka patroli, prosto z okolic Łazienkowskiej.
– Czy ktoś go zna?
– Tak, to znajoma twarz, przychodzi tu z Grochowem na Legię.
– Nie no, za nisko, musi to przeżyć.
Doszło do ogólnej paniki. Od tego momentu wszyscy grają do jednej bramki – dosłownie i w przenośni. Pojawia się policja, próbująca uspokoić kilkudziesięcioosobową grupę.
Czterdzieści minut wyścigu o życie
Dla ratowników medycznych był to jeden z wielu przypadków podczas dyżuru. Doskonale wiedzieli, co robić, by zawalczyć o życie swojego pacjenta. Od teraz policja otacza rannego kordonem, by medycy mogli wykonać w spokoju to, co do nich należy. Tłum staje się coraz bardziej rozżalony, wściekły i agresywny. Zaczyna się szukanie bezpośrednich świadków zdarzenia. Z jednej strony pojawia się spokój, że wreszcie ktoś się nim zajął. Nikt nie pochwala głupoty, jakiej ten facet się dopuścił, ale nie zasłużył na aż taką karę. Grupa gapiów dzieli się na dwie grupy. Jedni uważają, że raczej z tego wyjdzie, że to nie jest za wysoko. Druga część twierdzi, że to niemożliwe, spadł na głowę. W końcu wyłaniają się bezpośredni świadkowie. W płaczu, z opuszczoną głową zdają swoją wersję retrospekcji.
– Widzicie tą szczelinę między kładką a schodami? Właśnie przez taką dziurę przeleciał i wylądował głową o beton.
Jakiś człowiek zaczyna robić zdjęcia całego wydarzenia. Ubrany w zieloną kamizelkę, raczej należał do ZTM, sądząc po napisie, jaki miał na plecach. Przy nim pojawia się kilka osób, chcących wyrwać mu telefon, grożąc, że za chwilę dostanie w zęby. Tu zaczyna się robota policjantów – chcą uspokoić największych krzykaczy.
Finał reanimacji
– Chyba nie da już rady… (mówi ze łzami w oczach postronny kibic)
Dla kontrastu, pojawia się sympatyk, który pierwszy próbował udzielić pomocy. Zrezygnowany i załamany. Słychać już tylko odłączenie aparatury i gestykulację medyków, sugerującą, że to koniec. I tak zrobili więcej, niż się dało, taka reanimacja zazwyczaj kończy się po około 30 minutach. Dookoła ciała pojawia się niebieski policyjny namiot, taki jaki kojarzymy z seriali kryminalnych. Głupota spowodowała, że jeden z sympatyków uczynił ten mecz swoim ostatnim, już więcej takich chwil nie przeżyje. No, chyba, że z góry.
Reakcja
Kilka dni później, na tym samym stadionie odbywa się mecz, tym razem w ramach Ekstraklasy. Legia Warszawa podejmuje zabrzański Górnik. Zgodnie z ustaleniami, przed meczem ogłoszona zostaje minuta ciszy, by upamiętnić tą całą tragedię. Powrót z meczu już nigdy nie będzie wyglądał tak samo. W głowie już na zawsze zostanie ten potworny obraz zwłok. Do dziś w tym miejscu można znaleźć znicze w kolorach, jakie przywdziewa klub. Czerwony, biały i zielony.
…
Ku przestrodze, warto zaczekać na następny autobus, by nie stać w największym tłumie. Ten kibic już nigdy nie zedrze gardła dla swojej drużyny. W ogóle już niczego nie zrobi.
Krzysztof Wilczyński
zdjęcie: Pexels